Wędrowaliście kiedyś ponad 7 km po śniegu, mijając nieliczne restauracje i gospody, tylko po to, żeby zjeść w tej jednej jedynej? Nie? To następnym razem wybierzcie się z nami na ferie ;)
Na taki fantastyczny (?!) pomysł wpadła moja Mama. Zapragnęła zjeść w "Malinówce", która od naszego pensjonatu oddalona była ok.7 km. Z racji, że nie byliśmy zmotoryzowani, wiadomo było, że drogę pokonamy pieszo. Rodzice zresztą twierdzą, że więcej można zobaczyć idą niż jadąc.
Oczywiście Mama tak to sprytnie urządziła, że nam nie podała szczegółów. Stwierdziła tylko, że po to przyjechaliśmy w góry, by chodzić, zwiedzać, a nie siedzieć z telefonami w rękach. Niby racja.
Wycieczka miała być całodzienna. Punkt pierwszy programu - Skocznia im. Adama Małysza w Wiśle - Malince (o tym napiszemy w oddzielnym poście) - ok. 4,5 km od naszego miejsca noclegowego.
Punkt drugi - Restauracja Malinówka w Wiśle - Malince - jedyne (?!) 2,5 km od skoczni. To tu Magda Gessler przeprowadziła Kuchenne Rewolucje. Jak było kiedyś możecie się sami przekonać oglądając archiwalny odcinek (Malinówka). Jak jest teraz - przekonacie się czytając dalej...
Restauracja "Malinówka" mieści się w położonej przy drodze góralskiej chacie. Duży szyld, taras, po drugiej stronie parking. Zgłodniali szybko wbiegamy na schody, przekraczamy próg i... rzednie nam mina. Sala jest wypełniona po brzegi. A w brzuchu burczy, a nogi bolą (przeszliśmy 7 km po śniegu!). Na szczęście błyskawicznie pojawia się uśmiechnięta kelnerka z informacją, że na stolik czeka się około 20 minut, że można zejść na dół do poczekalni, i że jak coś - to ona zawoła.
Nie ukrywam, że odetchnęliśmy z ulgą.
Po rozebraniu się przeszliśmy do poczekalni, która mieści się w piwnicy. To całkiem sporych rozmiarów sala, ze stolikami, z pewnością tu organizowane są imprezy zamknięte.
Nie minęło 20 minut, a zostaliśmy poproszeni na górę. Od razu otrzymaliśmy bardzo ładne karty dań i... całe szczęście, że nie było w nich zdjęć, bo nie nadążalibyśmy z przełykaniem śliny, tak byliśmy głodni ;)
A co zamówiliśmy?
Mama: pstrąga pieczonego na maśle klarowanym z orzechami laskowymi, puree i borowikami (39 zł)
Tata: kessler Magdy Gessler z sosem chrzanowym, kapustą zasmażaną i ziemniakami (30 zł)
A my jak zwykle: sznycel z kurczaka podany z frytkami i zestaw surówek (25 zł/ porcja)
Czy czekaliśmy długo? Nie, choć sala była pełna, obsługa uwijała się z uśmiechem na ustach. A jedzenie? Pyszne. Wszyscy byliśmy zachwyceni, więc postanowiliśmy jeszcze zaszaleć i zamówiliśmy dwa desery:
- lody "Malinówka" z gorącymi malinami oraz bitą śmietaną (15 zł)
- sernik wiedeński z nutką pomarańczy i cytryny (10 zł)
Desery były tak wspaniałe, że zanim Mama przypomniała sobie o zrobieniu zdjęć - deserów nie było ;)
Podsumowując - obsługa na piątkę, jedzenie na piątkę, wystrój ciepły i klimatyczny - też na piątkę, więc...przyznaję bezapelacyjnie PIĘĆ GWIAZDEK *
Aha i nie myślcie, że tak nam smakowało, bo byliśmy strasznie głodni i tyle przeszliśmy kilometrów. Bo z powrotem również wracaliśmy...piechotą :) Tym razem już najedzeni i pełni sił :)
pozdrawiamy Malinówkę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz